niedziela, 27 maja 2018

Autografy w ebookach

Artykuł ukazał się drukiem w nr 2 (6)/2018
FANTOM” Fantastyczny dwumiesięcznik

Autograf, dedykacja złożone przez autora w książce są niejako wzbogaceniem tejże, nobilitacją dla jej posiadacza, a także miłą pamiątką z literackiego spotkania. Aby taką pamiątkę zdobyć, najlepiej oczywiście posiadać książkę. Choć bywając na spotkaniach autorskich, z okazji premiery nowej książki czy pogadanki z pisarzem, widziałem czytelników podsuwających do podpisania różnego formatu kartki lub małe notesiki à la dziennik Indiany Jonesa.
A co z posiadaczami ebooków? Wiadomo, że czytelnicy cyfrowych książek są marginalizowani, choćby z powodu wyższej stawki VAT na elektroniczne publikacje. Dlaczego jednak nie mogliby stać się posiadaczami podpisanego przez autora ebooka? Tylko w jakiej formie zdobyć dedykację na niematerialnym wydaniu książki? W Internecie można znaleźć zdjęcia podpisanych markerem czytników, czy też dedykacje złożone na etui. A co z samą książką? Na czytniku możemy ich przecież mieć setki, a obudowa czy okładka czytnika autorskich wpisów pomieści co najwyżej kilka. Nie jest to też sposób zbyt trwały, etui może się zniszczyć, a podpis na urządzeniu po prostu zatrzeć. Nie wspominając o awarii samego czytnika, która jest tragedią samą w sobie.
Mniej więcej rok temu wpadłem zatem na pomysł – brzmi to dumnie, ale na pewno nie byłem pierwszy – jak zbierać podpisy na ebookach. Elektroniczna książka to trochę bardziej złożony plik z dokumentem. A taki dokument posiada przecież okładkę a czasem nawet ilustracje. W większości przypadków ma również stronę tytułową. To właśnie na niej w papierowej wersji książek autorzy najczęściej umieszczają dedykację dla czytelników.
Mój chytry plan miał dość skomplikowaną genezę. Po pierwsze, ze względów powierzchniowo-mieszkaniowych musiałem ograniczyć liczbę kupowanych książek papierowych. Regały nie są z gumy, a rosnące dzieci powoli zaczęły tworzyć własne zbiory (z czego, jako ojciec, jestem oczywiście dumny). Niestety, zmusiło mnie to do powolnej acz systematycznej ewakuacji księgozbioru z pokojów córek. Drugi prozaiczny powód to miejsce i czas czytania. Czytam tam, gdzie mogę. I kiedy mogę. Z czytnikiem więc w zasadzie się nie rozstaję. Jest on dużo poręczniejszy niż opasłe i ciężkie książki papierowe. Istnieje też trzeci powód. Jadąc na trzydniowy konwent, choćby Pyrkon, gdzie mam szansę spotkać nawet kilkunastu autorów, których dedykację chcę zdobyć, nie muszę zabierać ze sobą całej walizki książek. Wystarczy teczka na dokumenty z wydrukami stron tytułowych posiadanych tomów.
Przebiegłe, prawda? Jako pierwszy zdobyłem w ten sposób autograf Marcina Przybyłka w książce Orzeł Biały. Było to 27 września 2016 roku, podczas spotkania autorskiego w Domu Literatury w Warszawie. Poprosiłem wówczas Marcina o dedykację w pięciu, a w zasadzie sześciu ebookach z serii Gamedec (Obrazki z Imperium to przecież dwa tomy). Ponieważ mieliśmy się spotkać ponownie niespełna miesiąc później, zostawiłem Marcinowi, który znany jest ze swoich malowniczych dedykacji, wydrukowane strony. W zamian obiecał mi, że zobaczę na nich coś więcej niż sam podpis autora. Efekt jego pracy możecie podziwiać na zdjęciu obok. To jedna z ładniejszych dedykacji w moich zbiorach.
Podpisane strony Marcin zwrócił mi wtedy w pomarańczowej teczce na dokumenty. Już po pół roku z sześciu podpisanych kart zrobiło się ponad pięćdziesiąt, a ja za sprawą teczki stałem się rozpoznawalny wśród współczytelników.
Kolejkowy fart...
W kwietniu ubiegłego roku, będąc na Pyrkonie (który stanowi świetną okazję, by spotkać wielu autorów w jednym miejscu i zdobyć autografy), przeżyłem ciekawą historię. Swoje książki podpisywał tam między innymi Andrzej Pilipiuk. W strefie autografów pojawiłem się z niemal czterdziestominutowym zapasem. Kolejki do Wielkiego Grafomana jeszcze nie było, choć gżdacze już oznaczyli miejsce, w którym należało się ustawiać. Ponieważ obok znajdowała się wystawa modeli z uniwersum Star Wars, postanowiłem w czasie oczekiwania na autora przyjrzeć się jej bliżej i sfotografować imponujące modele. Jakież było moje zdziwienie, gdy po pół godzinie wróciłem na miejsce zbiórki, a tam kolejka do Andrzeja liczyła już wiele osób! Koniec ogonka stał piętro niżej, przy wejściu do budynku. Zrezygnowany, z pomarańczową teczką w ręku, postanowiłem odpokutować swoje gapiostwo, ustawiając się na końcu kolejki. Zaczepił mnie wtedy stojący niemal na „pole position” chłopak (był chyba dziesiąty). Zapytał mnie:
– A co to za „laurki” dawał pan do podpisania Magdzie Kozak?
Otworzyłem wtedy swoją teczkę, tłumacząc, w jaki sposób można zbierać autografy w ebookach. Nim się na dobre rozkręciłem w opowieściach, autor przybył na miejsce i kolejka ruszyła po dedykacje. Tłum uznał, że stoję razem z moim interlokutorem, zatem oczekiwanie na upragniony podpis Pilipiuka trwało zaledwie kwadrans.
Chałupnicza robota.
Na tym samym Pyrkonie, podczas zorganizowanego przez Roberta J. Szmidta, wieczornego, nieoficjalnego spotkania w knajpce, zostałem przez autora zaprowadzony do stolika, przy którym siedzieli przedstawiciele Domu Wydawniczego REBIS.
– Panowie, zobaczcie, w wydanym przez Was ebooku „Toy Land” brak konsekwencji. Tom zerowy zupełnie nie pasuje graficznie do reszty serii.
Fakt, strona tytułowa w apokryficznej opowieści z uniwersum Pól dawno zapomnianych bitew odbiegała od reszty książek wydanych w rebisowskiej serii Horyzonty Zdarzeń. Zamiast grafiki z powtórzonym z okładki „graficznym” tytułem książki, w ebooku widnieje „zwykły” tekst. Można było wydrukować i taką stronę, a później jako zeskanowaną grafikę dołączyć do ebooka. Ale to, co sobie sam namalowałem, wyglądało o wiele ładniej. No i pasowało do reszty serii.
A najważniejsze, że nie zostałem przez wydawców zgromiony za grzebanie w materiale objętym prawami autorskimi. Moja chałupnicza robota została przyjęta z pewnym zaciekawieniem, a wydawca obiecał pomyśleć nad małą zmianą w rzeczonej publikacji.
To można już znaleźć moją książkę na chomiku?
Tylko raz, gdy poprosiłem o podpisanie ebooka, autor zapytał mnie:
– To można już znaleźć moją książkę na chomiku?
Przyznam szczerze, byłem tym pytaniem zaskoczony. Owszem, podchodząc do autora z papierową książką, mamy w ręku świadectwo jej nabycia. Niestety cyfrowy ekwiwalent nie został potraktowany jako przekonujący dowód uczciwego zakupu. Na szczęście autor – widząc moją gotowość do zalogowania się na stronie internetowej księgarni w celu potwierdzenia legalności wydruku – po chwili sam rozładował dość niezręczną sytuację.
Podsunięcie autorowi strony tytułowej wydrukowanej ze skradzionej książki nawet nie przyszło mi do głowy. Przyznaję, korzystałem kiedyś ze wspomnianego serwisu, ale jak to mówią, to było dawno i nieprawda. W dzisiejszych czasach, gdy o klienta rywalizuje wiele księgarń internetowych oferujących ebooki, naprawdę nietrudno kupić elektroniczną książkę za rozsądną kwotę. Oprócz spokoju sumienia w pakiecie otrzymujemy wówczas poprawnie wydaną publikację, której składem i łamaniem nie musimy się zamartwiać. A dodatkowe „entery” w środku zdania nie zakłócają nam lektury. Jest to zresztą „problem” najczęściej wspominany przez czytelników na różnych facebookowych grupach.
Gwarancja świeżości towaru
Ciekawą formę promowania czytelników kupujących książkę w dniu premiery wybrało wydawnictwo Fabryka Słów. Osoby, które stawią się na spotkanie z autorem, mogą liczyć nie tylko na dedykację w zakupionej książce, ale także na okazjonalną pieczątkę. Jest to możliwe tylko pierwszego dnia, bo po spotkaniu stempelek zostaje zutylizowany. Dlaczego więc nie przechować go w formie cyfrowej i zawsze mieć przy sobie wraz z czytnikiem?
Swoją drogą, taka akcja promocyjna mogłaby rutynowo obejmować także osoby kupujące wersję cyfrową pierwszego dnia sprzedaży ebooka. Technicznie jednak jest to dość skomplikowane. Co w przypadku właścicieli uszkodzonego czy zagubionego czytnika, którzy nie posiadali kopii zakupionych materiałów, a po zalogowaniu do sklepu próbują ponownie pobrać książkę? Księgarnia musiałaby przechowywać obie kopie pliku. Z pieczątką (i opcjonalnie z autografem) oraz ze standardową grafiką dla klientów, którzy książkę nabyli później. Ale to już techniczne niuanse. Być może w przyszłości któreś z wydawnictw zdecyduje się na taką formę promocji.
Niestety, sporym minusem takiego rozwiązania jest to, że właścicielowi w ten sposób podpisanego ebooka może przeszkadzać brak możliwości nawiązania relacji z autorem. Przykładem niech będzie cykl książek Eugeniusza Dębskiego Owen Yeates, wydany przez oficynę RW2010. Ebooki posiadają grafikę ze zdjęciem autora i jego dedykacją. Osobistą, ale nie spersonalizowaną. Jest ona skierowana do ogółu czytelników. Niby książki są podpisane, ale wszystkie osiem tomów ma tę samą grafikę. Odczuwam z tego powodu pewien niedosyt. Dlatego przy najbliższej okazji zapewne przygotuję sobie grafiki, na których autor złoży jakiś bardziej spersonalizowany autograf.
A podpisane strony? Cóż, po zeskanowaniu i wklejeniu grafik do książek, pieczołowicie przechowuję ich analogowe pierwowzory. A przez półtora roku teczka stała się całkiem pokaźna. Mimo to noszenie ze sobą wszystkich podpisanych woluminów nie obciąża aż tak bardzo moich pleców.
Hobby? Pasja? A może już nałóg?
W książce można zdobyć nie tylko autograf autora. Są przecież jeszcze tłumacze, ilustratorzy. Niektóre publikacje to dzieła zbiorowe. A od pewnego czasu wydawane są także powieści, w których występują realni bohaterowie. Autorzy w książkach umieszczają bowiem osoby, które same zgłosiły swój udział. Można tych ludzi odnaleźć na portalach społecznościowych, a z niektórymi zetknąć się podczas spotkań literackich czy konwentów. Osobną wydrukowaną stronę z powieści Orzeł Biały przeznaczyłem więc na dedykacje i wpisy od występujących w książce postaci. Przecież znacznie łatwiej (i lżej) zabrać ze sobą na konwent wydrukowaną stronę tytułową z książki niż kilkusetstronicowy tom.
Zbieranie autografów może uzależniać. Mówi się, że mężczyźni po czterdziestce kupują sobie motor albo nowe auto, koniecznie ze składanym dachem. Ja biegam na kolejne spotkania autorskie i kolekcjonuję dedykacje. I co z tego, że mam już wpisy w dwudziestu poprzednich tomach? Nowy autograf jest przecież inny od poprzedniego. Zdobycie każdego wpisu ma jakąś swoją historię i wiąże się z innym wspomnieniem.
Książki mają dusze. Nie tylko papierowe. Ebooki też. A te z dedykacją mają ją tym bardziej.
Tomasz Rawiński
recenzent, fotograf, kolekcjoner elektronicznych autografów. Autor bloga Soundtracki do eBooków (soundtrackidoebookow.blogspot.com)

Tekst ukazał się drukiem w czasopiśmie „FANTOM - Fantastyczny dwumiesięcznik” Nr 2 (6)/2018

piątek, 25 maja 2018

Pośród cieni” Agnieszka Hałas

Blake Neely „Arrow” Soundtrack, season 2

Tom drugi „Teatru węży” czyli dalszy ciąg poszukiwań swojej przeszłości przez czarnego maga, od początku wciąga nas w wir przygód niczym kolejny film o Jasonie Bourn'ie. Z tą różnicą że pod koniec „Tożsamości Bourne'a” wiemy już dość dobrze kim jest główny bohater, a Brune Keare wydaje się nie zbliżać do rozwiązania zagadki ze swojej przeszłości.
A przynajmniej nikt mu tego nie ułatwia. Przeszłość ka'ira nadal spowija mgła zapomnienia, lecz uparty Brune nadal poszukuje informacji o swoim pochodzeniu. Zebrane przez niego w pierwszej odsłonie „Teatru” kawałki puzzli powoli zaczynają układać się całość. I choć nadal nie jest ona jednoznaczna, wiemy o żmiju coraz więcej.
Z na wpół obłąkanego wyrzutka odnalezionego na plaży Shan Vaola przez śmieciarzy odmieńców, Brune powoli odzyskiwał świadomość. Poskładane okruchy odzyskiwanej pamięci, pozwoliły mu ze obszarpanego śmieciarza stać się warzącym eliksiry alchemikiem. Eliksiry o nader wątpliwym przeznaczeniu, sprzedawane temu kto zaoferuje odpowiednią cenę. Bo przecież Brune Keare to mimo wszystko postać negatywna.
Czarni magowie nie szczycą się bowiem poważaniem wśród prostych mieszkańców tego świata. A niechęć do nich podsycana dodatkowo przez srebrnych magów, czyli Elitę, kastę rządzącą w większości państw jest niemal namacalna. Bo od czasów Skażenia czarni i srebrni magowie, stali się zajadłymi wrogami. Do tego stopnia że srebrni, którym udało się przejąć władzę, tępią żmijów bezlitośnie. Pojmany przez nich czarny mag, jest torturowany i w wymyślny sposób zabijany w Domu Godnego Odejścia. Tak by jego dusza nie mogła się odrodzić.
Z czasem więc, ewoluujący Brune który coraz więcej czerpie z mocy, musi się liczyć z tym że w równym stopniu zjednuje sobie sojuszników, co pozyskuje wrogów. Wydarzenia na podziemnym targu w Shan Vaola, podczas których Brune zniszczył należące do Srebrnych Golemy, spowodowały że Elita ściga go zajadle jak najgorszego zbira.
Bo mimo tego, że wszystkie okoliczności zdają się swiadczyć o negatywiźmie postaci żmijia, potrafi on sobie zjednać przyjaciół. Krzyczący mimo odkrywania swojej mrocznej przeszłości, stara się bowiem nie czynić zła i może właśnie dlatego zyskuje sympatię czytelnika.
Do tej mrocznej narracji, ponownie sięgam więc po kompozycję Blake'a Neely'ego, czyli kolejny sezon ścieżki do serialu „Arrow”. I po raz kolejny muzyka świetnie wpisuje się zarówno w ludzki świat pełen magii, jak i nierealnych Sfer wypełnionych magicznymi istotami. Stonowana, niezbyt hałaśliwa muzyka instrumentalna, sprawia że przy kolejnym tomie ponownie sięgnę po akompaniament Neely'ego. Bo ta muzyka jest wprost stworzona do udźwiękowienia cyklu Agnieszki Hałas. Nawet tytuły poszczególnych utworów pasują do wydarzeń z „Pośród cieni”. „Time to Come Home” otwierający płytę to esencja poszukiwanej przez Brune'a odebranej mu przeszłości. „The Scientist”, gdy żmij staje się alchemikiem, czy „Heir to the Demon” słuchany w trakcie potyczek z agentami otchłani. „Get Your Soul Back” to znowu trzon wątku powiązania Brune'a z demoniczną Doliną Popiołów.
Oprócz pojawiających się epizodycznie bohaterów z tomu pierwszego, kontunuacja postawi przed magiem mnóstwo nowych postaci. Brune opuszcza na dobre Shan Vaola, które przestaje być dla niego bezpieczne. Odzyskana wiedza czarnego maga pozwala mu na zbudowanie enklawy w Sferach. Namiastki domu, poza światem ludzi, gdzie zakamuflowany może czuć się względnie bezpiecznie przed Srebrnymi. Splot wydarzeń postawi na jego drodze bardziej od niego doświadczoną żmijkę - Marshię Lavalle. Starszą siostrę, w nomenklaturze magów. Zarówno wiekiem jak i talentem, choć o tym pierwszym trudno wyrokować patrząc na jej urodę. Krzyczący wplącze się też w znajomość z młodą arystokratką Anavri Vaneisen, w której właśnie obudził się czarny dar, a która bez pomocy starszego brata, pomagającego w jej przemianie szybko skończyłaby w katowni Srebrnych. Cioteczna siostra Anavri, Lorraine Nevers to kolejna młoda kobieta, której ścieżki losu splotą się z przeznaczeniem żmija. Ubierająca się na czarno niczym w żałobie Lorraine, rzekomo słysząca głosy umarłych, traktowana jest przez otoczenie niczym niespełna rozumu.
Po nieudanym ataku na jej ojca, staje się ofiarą klątwy kamienienia, a uratowana przez Brune'a musi odejść z rodzinnego domu. Nie zostanie jednak ofiarą klątwy Zmroczy i nie posiądzie czarnego daru, Marshia odkryje w pannie Nevers coś znacznie bardziej użytecznego. Dar prekognicji. Towarzystwo Krzyczącego staje się więc coraz ciekawsze, a książka wciąga czytelnika w ten magiczny świat niczym tworzący się w otworze wylotowym wanny wir wodny.
Jeśli ktoś przeczytał „Dwie karty”, to na pewno sięgnie po kontynuację. Jeśli zaś nie zna jeszcze magicznego świata Zmroczy to musi natychmiast nadrobić zaległości. Bo ten świat jest tak realny jak nasz. To trójwymiarowość i niejednoznaczność bohaterów sprawia że ta opowieść bardzo mnie wciągnęła. Wykreowane przez Agnieszkę Hałas, z założenia negatywne postaci potrafiły wzbudzić moją sympatię w równym stopniu, co bohaterowie ideologicznie pozytywni - niechęć. Gdy pokazywali że nie są do końca czyści, knując gdy nadarzała się ku temu okazja.
Powtórzę więc to co już napisałem przy okazji recenzji pierwszego tomu. Świat nie jest czarno-biały, nie panuje na nim tylko dobro i zło. Tu nawet łajdak jest zdolny do czynienia dobra. Tak samo jak szanowany obywatel dopuszcza się zbrodni. I choć obu nie przychodzi to z równą łatwością, to właśnie to czyni serię „Teatru węży” wyjątkową.
Tytuł :
Autor :
Wydawnictwo :

Data wydania :
Liczba stron :
ISBN :

Data wydania :
Rozmiar plików :
ISBN :
Pośród cieni
Agnieszka Hałas
Dom wydawniczy REBIS

17 październik 2017
352
978-83-8062-164-0

18 październik 2017
1.2 MB (epub) / 1.6 MB (mobi)
978-83-8062-873-1
Agnieszka Hałas - „Pośród cieni”, 2017 Dom wydawniczy REBIS
https://www.rebis.com.pl/pl/book-posrod-cieni-agnieszka-halas,b33605.html

Blake Neely „Arrow” Soundtrack, Season 2, Water Tower Music, 2014
https://open.spotify.com/album/4IEIdtYbkMZfpEHtrpPtDl